poniedziałek, 30 marca 2015

As soon as you trust yourself, you will know how to live.

Czarna limuzyna jechała szybko i wyprzedzała żółte, nowojorskie taksówki. Przejechała trzy razy na czerwonym świetle, hamowała gwałtownie cztery i niemal odprawiła dziesięciu przechodniów na tamten świat. Znaczek mercedesa kontrastował z matowym, czarnym lakierem. Niemal każdy idący chodnikiem podążał wzrokiem za samochodem. Kierowcy nie można było odmówić odwagi i umiejętności.
Większość ludzi pomyślałaby, że w środku siedzi jakiś zespół, który lada moment spóźni się na koncert. Ktoś inny, że na siedzeniu pasażera siedzi celebryta, którego odprawa na lotnisku kończy się za pół godziny. Nikt nie podejrzewał, że za przyciemnianą szybą ukrywa się postać, którą świat miał dopiero poznać. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem.

Limuzyna zwolniła skręcając w jedną z bocznych uliczek. Idealnie wypolerowany, czarny lakier kontrastował z hałdami śmieci i bezdomnymi grzebiącymi w kubłach. Można by uznać, że jest to ich dzielnica. Wszędzie leżały porozrzucane kartony, śpiwory. Nie zabrakło też walających się wszędzie strzykawek. Bez wątpienia było to jedno z tych miejsc, które słynęło z liczby gwałtów i morderstw.
Samochód przyciągnął tłum gapiów. Jego silnik wtórował radiu, którego dźwięk wydobywał się przez jedno z otwartych na oścież okien. W powietrzu unosił się zapach śmieci i moczu. Służby sprzątające z pewnością omijały to miejsce szerokim łukiem albo robiły to raz do roku.

Różowy, pstrokaty neon jarzył się w oddali. Miejsce, do którego zmierzali, znajdowało się na samym końcu tej dzielnicy patologii. Wszystkim zależało, aby akcja została przeprowadzona nieoficjalnie, bez jakichkolwiek świadków. Kto uwierzy biedakom i bezdomnym, że przejeżdżała tędy jakaś szycha? Według nich jakikolwiek pojazd napędzany silnikiem był limuzyną. No i jaki bogacz kwapił by się do oglądania nędzy i brudu, który panował w całej dzielnicy? Tylne wejście było świetnym rozwiązaniem dla przeprowadzenia transakcji.

Kierowca zwolnił tak, by zatrzymać się idealnie pod wejściem. Momentalnie z auta wyskoczyli dwaj mężczyźni ubrani w ciemne garnitury. Podeszli do metalowych drzwi, a jeden z nich wyjął z kieszeni klucz. Kiedy tylko zdjął kłódkę, wrócił do samochodu i otworzył drzwi pasażera. Drugi zabezpieczał przed chwilą otwarte właz i nerwowo zerkał do środka.

Z auta wysiadł mężczyzna, na oko miał koło czterdziestki. Jego marynarka miała za krótkie rękawy, jednak jego postura usprawiedliwiała ten fakt. Na rękach błyszczał ciężki, złoty zegarek. Rozejrzał się wokoło i zdjął ciemne okulary. Niesmak i rozczarowanie malowało się na jego twarzy. Kto by pomyślał, że przyjdzie mu pracować w takiej dziurze, w najniebezpieczniejszej dzielnicy Brooklynu.

W środku panował zaduch. Przy suficie brzęczała zepsuta klimatyzacja, a jedynym źródłem światła była mrugająca przy suficie żarówka. Ściany były obklejone plakatami ze świerszczyków, a na drewnianym stole leżały sterty papierów niewiadomego pochodzenia, pisane w różnych językach. W rogu stał mały telewizor. Pracował tutaj pewnie nocny stróż albo ktoś, komu przypadła robota papierkowa. Z drzwiami, które znajdowały się obok telewizora leciała cicha muzyka.

Ostatni zamknął za sobą drzwi. Niektórzy wchodząc tutaj zasłaniali nosy. Woleli nie wiedzieć, skąd pochodzi słonawy zapach unoszący się w powietrzu. Było ich pięcioro, jednak najważniejsza osoba w dalszym ciągu siedziała na tylnym siedzeniu Mercedesa. Na karku jednego z mężczyzn pojawiły się krople potu, gdy tylko usłyszał zbliżające się kroki.

Z hukiem do pokoju weszła kobieta ze swoją świtą. 
Wyróżniała się z całego zgromadzenia swoją egzotyczną urodą. Miała mocno zarysowaną żuchwę, żółtawy kolor skóry i ciemne, niepokojące oczy. Zbyt jasny puder nieco przejaskrawiał jej prezencję, która nie uszła uwadze przedstawicielom płci brzydkiej. Między palcami trzymała długą fajkę, którą co jakiś czas przystawiała do ust, by zaczerpnąć głęboki, nikotynowy wdech. Obcisła sukienka niemal wrzynała się jej wychudzone, jednak nadal krągłe ciało.

Za nią stała jeszcze jedna kobieta, jednak nikt nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Mulatka była ubrana w czerwoną sukienkę, z której wylewał się jej obfity biust. Na jej wąskie ramiona opadały kruczoczarne włosy. 

Obok nich stał wysoki facet, którego jaskrawa plakietka na piersi świadczyła o tym, że pełni w tym miejscu funkcję ochroniarza. Posłał w stronę przybyłych chłodne spojrzenie. Stanął z założonymi rękoma i czekał na jakiekolwiek polecenie.

Widzę, że spodobała się wam okolica. - Jej koreański akcent i szyderczy uśmiech spotęgowały ironię zawartą w tym zdaniu.

Nikt z nas nie wpadłby na to, że to wszystko będzie odbywało się tutaj, w takiej dzielnicy. - Wskazał palcem na drwi wyjściowe facet ze złotym zegarkiem.

Nie taki diabeł straszny, jak go malują - powiedziała, wydychując przez nos kłąb dymu. 

Martins pewnie już dzwonił ci przekazać, jak ma to wszystko wyglądać. - Wyjął z kieszeni komórkę.

Lubię robić z nim interesy. Jednak nadal nie widziałam "towaru" - westchnęła i zaznaczyła wyraźnie ostatnie słowo.

Przyprowadź ją tutaj - wymamrotał do trzymanej w ręku komórki.

Kierowca odebrał telefon i od razu wysiadł z auta. Poprawił jeszcze kaszkiet i skórzane rękawiczki. Mankiety przy jego koszuli były warte więcej, niż wyposażenie kilku mieszkań tej dzielnicy. Otworzył drzwi.

W środku siedziała dziewczyna.  Miała ochotę uciec gdzieś, ale drzwi były zablokowane. Nawet gdyby wiedziała, jak je otworzyć, to zapewne zgubiłaby się wśród tych skomplikowanie położonych uliczek. Wzięła głęboki wdech. Atak paniki był ostatnią rzeczą, która teraz by się jej przydała.

Wciąż miała w głowie obrazy ostatnich dni. Wszystko z dnia na dzień stało się zagadką. Nie była pewna samej siebie. Odnosiła wrażenie, jakby jej umysł szedł obok ciała i utracił szansę, na powrót do niego. 
I chyba znowu dostałą amnezji.

Warkocz jej blond włosów był ciasno związany, tak, że wyrywał jej cebulki. Zacisnęła zębów i starała się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów głową. Miała ochotę "udusić" tą kobietę, która dzisiaj rano ją czesała.

Weszła niepewnie do środka, a kierowca zatrzasnął drzwi. Wzdrygnęła się a jej ciało płonęło od środka, gdy jeden z osiłków objął ją w tali i podprowadził bliżej do kobiety, która bacznie się jej przyglądała. Przystanęła tuż pod mrugającą żarówką. 
W tamtym pokoju żarówki nie świeciły wcale.

Spodziewałam się czegoś bardziej wyszukane. - Skrzywiła się, gdy zgasł jej papieros. - Nie mówiliście nic o blondynie.

Spiorunował ją wzrokiem.

Dobra, ostatecznie, może będą z niej ludzie. - Chwyciła ją, wbijając jednocześnie swoje szponiaste, czerwone paznokcie w drobne ramię dziewczyny. - Od teraz, ja tutaj rządzę, jasne?

~*~

Zostawili ją samą w pokoju z lustrem. Zdawało jej się, że to garderoba. Pstrokate stroje, cekinowe gorsety i maski z pawimi piórami leżały rzucone na jedną stertę. Jedynie kilka ubrań wisiało niedbale na wieszakach. Kilkadziesiąt par butów leżało tuż obok. Nie były nawet ułożone w pary. Za to każde miały niesamowicie wysoki obcas. Na każdej podeszwie znajdował się inicjał. Nie zauważyła żadnego "A", co nieco ją uspokoiło.
Nigdy nie nosiła butów na obcasie. Właściwie nie wiedziała, kiedy ostatnio miała na sobie jakiekolwiek obuwie. Adidasy, które dzisiaj przyniósł jej razem z ubraniami jeden z tych w czerni, były niesamowicie niewygodne. Nie pamiętały, czy stopy i odciski miał już wcześniej.

Pomieszczenie miało jedno okno, przy samym suficie. Żółte światło zachodzącego słońca ostatkami wpadało do pokoju. Jeżeli wspięłaby się po szafce, na której leżały ubrania, powinna dosięgnąć do jego wysokości i zobaczyć, jak wygląda okolica. Miała nadzieję, że po drugiej stronie budynku dzielnica wygląda inaczej. Pierwszy raz widziała ludzi bardziej nieszczęśliwych niż ona.
Przystawiła ucho do drzwi, by upewnić się, że nikt nie idzie. Potem, energicznie wskoczyła na mebel i złapała parapet. Jej oczom ukazało się coś innego, coś, czego się nie spodziewała. Zadziwiające, jak kolosalną różnicę może powodować rząd budynków. Z jednej strony bieda rodem slumsów, a pod drugiej bank i kilka siedzib firm, których reklamy widziała w telewizji.

Usłyszała stukot obcasów na korytarzu i jak oparzona zeskoczyła z szafki. W momencie, gdy usadowiła się w pozycji sprzed chwili, do pokoju wkroczyła ta kobieta. Tuż za nią weszła ta kobieta, która była tam na dole, kiedy ją przywieźli. Miała spuszczoną głowę i zarzucony na siebie, purpurowy szlafrok.
Azjatka wbiła wzrok w siedzącą w rogu blondynkę. Była wyraźnie podirytowana.

Nie lubię białych - powiedziała jej prosto w oczy, jednocześnie trzymając ją za warkocz.

Ściągnęła gumkę z jej blond włosów i cisnęła ją gdzieś w kąt. Potem pchnęła ją w stronę ściany. Uderzenie ze ścianą zamroczyło dziewczynę.

Posłuchaj mała. To od dzisiaj jest twoja praca. Nie obchodzi mnie, kim jesteś i kto cię tutaj wsadził. Od dzisiaj jesteś moją własnością. Jeżeli będziesz się dobrze spisywać, być może uda ci się wykupić. A teraz zostawiam cię z nią. - Złapała mulatkę za ramię i siłą posadziła ją obok przestraszonej dziewczyny. - Jesteś za nią odpowiedzialna. Od teraz jest twoim cieniem.

~*~

W klubie leciała muzyka, krzesła wyłożone były na stołach, a pomiędzy nimi biegał jakiś facet z mopem. Barmanka przecierała kieliszki i układała je równo na jednej z półek, tuż obok kilkudziesięciu butelek wszelkiej maści napojów procentowych. Potem wycierała klejący się blat.

Wystrój, mimo przeznaczenia, nie odstraszał kiczem. Był to raczej ekskluzywny klub, w którym bogate towarzystwo grało wieczorami w karty, oglądając jednocześnie pokazy tańczących dziewcząt. Srebrne rury sięgały od sufitu do przeźroczystego parkietu, który każdego wieczoru mienił się na wszystkie kolory tęczy. Było kilkanaście wysepek, gdzie gość mógł obejrzeć pokaz zamówiony dla siebie i kilku osób. Kryształowe żyrandole odbijały każdy błysk reflektorów, przemieniając je w świetlne refleksy. Wszędzie na stołach postawione były wazony wypełnione świeżymi kwiatami. Paradoksalnie do przeznaczenia miejsca - faceci nie przychodzili tu raczej oglądać kwiatków. Tuż obok baru znajdowało się potężne, cylindryczne akwarium, w którym pływały kolorowe rybki z Morza Karaibskiego. Często zalani w trupa klienci próbowali do niego wejść.
Po jednej stronie klubu znajdowały się specjalne pomieszczenia, które zasłaniały tylko jedwabne firany. W środku znajdował się wygodny fotel i mały podest z rurą. Tutaj, za opłatą, można było obejrzeć taniec w wykonaniu wybranej przez siebie tancerki. Oczywiście, za zasłoną stał ochroniarz, który w razie potrzeby, hamował zapędy napalonego biznesmena.

Było już późne popołudnie, za godzinę wszystko miało być już gotowe. Na górne piętro prowadziły kręcone schody. Tam znajdowały się łazienki i garderoby tancerek. Niektóre tutaj mieszkały, inne dojeżdżały. Blondynka, którą tu przywieźli, miała tutaj trochę zostać.

Chyba żaden z gości nie przyszedłby, gdyby zobaczył, jak przed wieczornymi imprezami wyglądają striptizerki. Wszystkie wyglądały, jakby wyciśnięto z nich soki. Pod grubą warstwą makijażu znaleźć można było blizny, fioletowe worki pod oczami. Sztuczne rzęsy i jaskrawe światło maskowały przekrwione oczy, w których blask przygasał z każdym dniem. Często już w drodze do domu czekały na nie opryskliwe komentarze ludzi. Mylono je ze zwykłymi prostytutkami.
To było ostatnie miejsce, w jakim chciała pracować kobieta.

~*~

Alice usiadła przed lustrem i obracała w dłoniach pudełka kosmetyków. Mulatka przedstawiła się jej zaraz po wyjściu Pani Yung. Teraz, Kavita, bo tak miała na imię, czesała jej włosy. Dostała polecenie, by przygotować Alice na dzisiejszy wieczór. Trzęsły się jej dłonie, kiedy chwytała kolejny kosmyk włosów, by zaraz nakręcić go na lokówkę. Blondynka nie zauważyła jej poddenerwowanie i nie wyczuwała presji, pod jaką znalazła się Kav.

Co to jest? - spytała się po chwili patrząc metalową maszynkę. - Wygląda jak obcążki do paznokci.

To jest zalotka - odpowiedziała jej zdumiona. - Nigdy nie używałaś?

Wiem tylko do czego służy szminka, reszty tych rzeczy nie widziałam na oczy. - Uśmiechnęła się, a Kav odebrała to jako żart.

Była pewna, że Alice nie wie, w co się wpakowała.  Albo w co wpakowali ją faceci, którzy ją tutaj przywieźli. Była prześliczną dziewczyną. 
Wyglądała dojrzale, jednak zachowywała się zbyt beztrosko, jak na okoliczności, w których się znalazła. Zachowywała się dziwnie. Wszystko co wzięła do ręki, oglądała dokładnie, jakby widziała to po raz pierwszy.. Brakowało tylko, żeby zaczęła się przy tym ślinić. 
Miała niesamowite, jasnobłękitne oczy, które okalał rząd długich, ciemnych rzęs. Miała duże, malinowe usta, pod którymi krył się rząd perłowych zębów i widoczna diastema. Długie włosy w kolorze piasku. Rzucała się w oczy i z pewnością nie bez powodu trafiła właśnie tutaj. 

Kim byli ci faceci, którzy cię przywieźli? - zapytała spryskując jej fryzurę lakierem do włosów.

Alice zmarszczyła brwi i podrapała się nerwowo po policzku. Kavita przyjrzała się jej twarzy w odbiciu. Patrzyła w martwy punkt i znieruchomiała. Chyba nie powinna o to pytać.

Nie wiem. - Uśmiechnęła się szeroko i wróciła do oglądania paletki cieni do powiek.

~*~

Yung siedziała przy stole w nieco wyzywającej pozie. Była sporo po czterdziestce, jednak nie jedna nastolatka mogła pozazdrościć jej ciała. Jedyne co odrzucało w jej wyglądzie to szara skóra, która była wynikiem nałogowego palenia. Miała też pożółkłe palce, jednak sprawnie maskowała je tatuażami z henny.

Na początku, może sprawiać problemy. Trzeba też sporo cierpliwości... - tłumaczył jej rzeczowo, a ona tylko przymrużyła oczy.

Nie będę się z nią cackać, jeżeli zacznie być bezczelna lub coś takiego, każę dziewczynom ją trochę poustawiać - powiedziała oglądając swoje paznokcie.

Widocznie tracił cierpliwość. Powinien teraz siedzieć w biurze i ścigać jakichś zbirów, a nie cackać się z koreańską ex-kurwą. Była atrakcyjna, jednak jej dawna profesja i zachowanie przyprawiały go o dreszcze. Podobno spała z wszystkimi prezesami banków, których siedziby znajdowały się w Nowym Jorku, a wylądowała tutaj i skończyła jako właścicielka największego burdel striptiz clubu na Brooklynie. Można by na podstawie tej historii napisać ciekawą książkę.

Ustabilizowaliśmy ją, jednak nie może się zbytnio denerwować. Ta sprawa jest dość świeża, nie mogliśmy już dłużej czekać.

Po tych słowach zaczął zbierać się do wyjścia. Mdły zapach kadzidełek, która zapaliła Yung unosił się w pomieszczeniu. Cała jego świta w pośpiechu zebrała się do wyjścia. Najwidoczniej też mieli dość tego miejsca.

Do zobaczenia agencie Baldwin. - Pomachała mu swoją szponiastą dłonią, jednak ten nawet się nie odwrócił.

Wynośmy się stąd - powiedział kierowca limuzyny, wkładając kluczyk do stacyjki.

~*~

Flashback:

W gabinecie włączyły się wszystkie ekrany, na których wyświetlany był obraz korytarzy i pokoi w budynku, które były częściami obszaru testowego.. Zdalnie sterowane maszyny czekały na polecenia, a grupa stażystów przeciskała się i taranowała, byleby zająć jak najlepsze miejsce za lustrem weneckim. Wszyscy mieli grube notatniki i długopisy w gotowości.
Do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna. Jego włosy przypominały sól i pieprz, a grube okulary świadczyły o znaczącej wadzie wzroku. Ubrany był w fartuch, na którym znajdowały się wydzieliny niewiadomego pochodzenia. Nikt chyba nie chciał wiedzieć, skąd się tam wzięły. Tuż po wejściu do gabinetu zdjął rękawiczki i wrzucił je do kubła, który stał w rogu. Sam zajął miejsce przy kokpicie, naprzeciw wszystkich wyświetlaczy. Westchnął, patrząc na studentów, którzy nawet nie zauważyli jego przybycia. Pozostało mu tylko czekać na pana Martinsa.

Nie czekał długo. Do gabinetu wpadł również ubrany w fartuch facet. Miał może trzydzieści lat i był młodszy od niektórych stażystów. Wszyscy na jego widok otwarli usta, a niektóre studentki zagryzły wargi. Kto by pomyślał, że prowadzący program rządowy naukowiec, może być jednocześnie inteligentny i przystojny.
Przejechał dłonią po włosach, nieco zażenowany sposobem, w jaki patrzyli na niego praktykanci. Sam był kiedyś taki jak oni. Tyle, że kiedy on tutaj trafił, miał około dwudziestu-jeden lat i miał w swoim dorobku dyplomy z psychiatrii i neurologii i dwuletni staż w Instytucie Medycznym.

Sam nie wiedział, jak tutaj trafił. Zaraz po ukończeniu studiów, chciał wyjechać do Anglii. Jego matka pochodziła z Londynu i ojca Martinsa poznała podczas studiów w Nowym Yorku. Gregory Martins był prokuratorem i zmarł, gdy syn miał siedem lat. Matka zostawiła syna w nowojorskim internacie, a sama powróciła do Anglii. Po tym, widywał się z matką tylko przy okazji jej delegacji. Sam uciął kontakt z nią, gdy dowiedział się, że wyjechała, by opiekować się dzieckiem, które miała z jakimś nauczycielem z Glasgow.

Anthony Martins był skrytym dzieckiem. Lubił czytać i od zawsze interesował się ciałem człowieka, a najbardziej fascynowała go jedna część ciała - głowa i jej "zawartość". Kiedyś mama złapała go na tym, jak z otwartymi ustami przeglądał książkę z anatomicznymi rycinami. Nie podobało się to jego ojcu, jednak wspierał go. Bolało go, że jego jedyne dziecko nie chce iść w ślady żadnego z rodziców. Chociaż w sumie nie dziwił mu się, że wybrał tą drogę. Kto chciałby siedzieć całymi dniami w sądzie i użerać się z największymi gnidami, jakie świat widział, albo wypełniać tonę dokumentów, jak jego matka pracująca w archiwach.

Na studiach wyróżniał się analitycznym rozwiązywaniem problemów. Bez problemu rozpatrywał portrety psychologiczne zwyrodnialców. Potrafił odczytać myśli z ludzkiej twarzy, nie potrzebując do tego nawet jednego słowa. Posądzano go nawet o posiadanie nadludzkich zdolności, jednak po poddaniu się badaniom na zawartość genu X plotki ucichły. Był genialny i żadna moc nie była mu do tego potrzebna.
Podobno jeden z profesorów wyszedł z auli po tym, jak Martins poprawił jego błędy merytoryczne kilkanaście razy w ciągu jednego wykładu.

A teraz znajdował się tutaj, w ośrodku, który rząd stworzył na potrzeby badań nad kontrolą ludzkiego umysłu. Martins każdego dnia był podekscytowany kolejnymi odkryciami. Do późnych godzin nocnych czytał je kilkanaście razy, byleby nie pominąć nawet drobnego szczegółu. Kodował ilości dawek, jakie stosowano i jakie efekty dzięki nim można uzyskać. Znał na pamięć wyniki krwi każdego z badanych. Nie widział nic niehumanitarnego w faszerowaniu tych ludzi LSD lub kodeiną. To i tak były jedne z łagodniejszych substancji, które serwowało się im tutaj "na śniadanie" . Często byli to skazani na śmierć więźniowie, którzy nie mieli już nic do stracenia. Nierzadko byli to po prostu zwykli mutanci, jednak po aferze z programem Sentinel, trafiali oni tutaj sporadycznie.

Na czym ostatnio skończyliśmy, Andrew? - Martins skierował swoje pytanie do mężczyzny siedzącego przy kokpicie.

- Nie pamiętam dokładnie, wiem, że obiekt nr 4 zmarł. Podaliśmy mu zbyt dużą mieszankę tryptamin - odparł całkowicie obojętnym tonem, jakby mówił o zwiędniętym kwiatku.

Mówiłem temu studenciakowi, że ta dawka może go całkowicie położyć. Chyba nie trwało nawet pięć minut, jak zniknął z tego świata. Dałem szczeniakowi poeksperymentować. Mam nadzieję, że zaspokoił swoje chore skłonności na jakiś czas - skwitował równie obojętnie i zajął miejsce koło swojego asystenta. - A co dzisiaj mamy? 

- Dzisiaj zapowiada się ciekawy dzień. Przywieźli tę mutantkę, która wymordowała cały oddział federalnych. - Podał Martinsowi kartę pacjenta jedną ręką, podczas gdy drugą wprowadzał jakieś zapiski do komputera.

Studenci w pełnej gotowości przypatrywali się z góry kompleksowi. Całość przypominała klatkę dla szczurów. I pełniła też podobną rolę. Labirynt zmuszał człowieka do pokonywania wszelkich granic psychicznych i fizycznych, co z kolei wywoływało dezorientację, panikę. Po podaniu odpowiednich substancji i leków, można było uzyskać ciekawy efekt. Większość nie wytrzymywała psychicznie i poddawała się. Wówczas "obiekty" oddawano w ręce studentom, którym dawano pełne prawo do przeprowadzenia dowolnego eksperymentu. 

Wszystko to brzmiało jak scenariusz dobrego horroru, jednak było całkowicie prawdziwe. To piekło na Ziemi znajdowało się kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Nowego Yorku. Wszystko było objęte było ścisłą tajemnicą rządową. Studenci nieposiadający obywatelstwa amerykańskiego nie mieli wstępu na teren ośrodka.

Interesujące. - Zmarszczył brwi a na jego twarzy pojawił się coś w rodzaju uśmiechu. - Dawaj ją na przedni panel i przyszykuj ekipę - dodał i rozłożył się wygodnie w krześle.

~*~

Od autorki:
Witam Was bardzo serdecznie na moim blogu!
Duuużo czasu minęło, zanim zabrałam się za ogarnięcie wszystkiego. Szablon mam tutaj już od sierpnia, a to wszystko dzięki SonYume, którą bardzo serdecznie pozdrawiam i całuję. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłaś.
Kolejną rzeczą jest fakt, że blog jest w budowie. Póki co, niektóre linki są nieaktywne, co postaram się naprawić w najbliższej przyszłości. Rozdział miałam dodać w piątek, jednak wena była łaskawa i mam już zaczątek kolejnego rozdziału. Serio, będę pisać na żywca. Bez bicia przyznam, że nie jestem sumienna, jeżeli chodzi o pisanie opowiadań. Nie mogę ich mieć zapisanych na dysku, bo potem jak mam wrzucić gdzieś tekst, to wyrzucam połowę, która mi się nie podoba. Nie wiem, jak potoczy się akcja. Mam zarys, mniej więcej co i jak. Jednak to wszystko będzie jedną wielką niespodzianką nie tylko dla Was, ale również dla mnie. =) 
Z góry dziękuję, za każdy komentarz i wiadomości od niektórych osób, które wręcz groziły mi uszczerbkiem na zdrowiu w razie niepojawienia się chociaż jednego rozdziału. Oto ewolucja bohatera - czyli jak pierwotna Alice stała się blondynką. 
Zapraszam do czytania i komentowania!
Css by Son Yume